czwartek, 1 sierpnia 2013

zabiję go!

   Zabiję go! Bóg mi świadkiem, że go zabiję. Utnę mu jaja i wsadzę do pyska. Skurwiel przebrzydły. Trzepogór. Nie utnę. Urwę. Ukręcę. Gruba kurwa z wałami sadła w najmniejszym nawet zakątku jego gównowartego życia. Wsadzę mu w dupę wąż od gaśnicy i odkręcę zawór. Całą gaśnicę. Ciota. Cwel. Obetnę mu głowę i sam sobie obciągnie. Nasadzę ten jego spocony, pryszczaty ryj na jego własnego kutasa i tak go powieszę w oknie na czwartym piętrze. Żeby wszyscy widzieli. Albo na maszcie radiowym. Chłopaki mi pomogą. Wciągniemy wieprza za torbę, żywcem. Albo za fiuta. Tak go kocha.
   Ten nowy nazywał się Artur. To też była ciota. Ale jakiś normalny. Pamiętam go. Przywoził listy do naszej firmy. Raz chciał się ze mną umówić. Chyba. Bo równie dobrze mógł być cholernie samotny. Jak człowiek jest zbyt samotny, zamienia się w bestię. Albo umiera. Zatrzymali go w parku, podobno, gdy obejmował się z jakimś kolesiem. Chłopakiem. Dziewczyną. Żoną. Nie wiem. Nie lubię tego wiedzieć. Nie chcę wiedzieć, co się czuje, całując z przyjacielem. Patrząc na owłosione uda i pośladki, tam, w dole, pode mną, w których znika mój Twardy Jegomość. Jak pachnie facetowi w ustach, kiedy nasze języki międolą się nawzajem, a ślina miesza i pieni. Nie chcę tego wszystkiego wiedzieć. Może jest fajnie. Może to wszystko jedno, wystarczy zamknąć oczy. Nie wiem. Więc stoję obok i staram się mieć to w dupie. Tak, jak oni.
   No, więc Artur był taki. Inny. Tyle, że dziś to ja jestem prawie inny.
   Był, jaki był. Jego sprawa. Grzeczny, nie pchał mi łapy w krok, nie cmokał i nie uwodził. A ja tak. Uwodzę. Może był lepszy. Niż ja.
   Kiedy go przywieźli, Misiek miał dyżur. Od razu wiedziałem co będzie. Był w typie Miśka. Cichy. Miły. Czysty. Szczupły. Nagi.
   Najpierw poszli pod prysznic. Tam go ogolił. Przy okazji podał mu bombę. Artur odpuścił. Nie mógł po pół godzinie ruszyć nogą. Misiek wyprowadził go, jak kukłę. Mister mokrego prześcieradła. Po udach płynęła mu różowa woda. Trochę jęczał i bełkotał.
   - To świr! Totalny świr! - krzyczał Misiek w stronę dyżurki. - Chciał się przebić kijem od szczotki, debil! Biorę go na cichą!
   Lućka i Pawłowska nawet nie zareagowały. Telewizor. "S jak szczęście".
   - Panie Misiek, może  my go przypilnujemy - próbowałem uratować nowego.
   - Nie masz co robić? - Gruba Świnia splunął mi pod nogi. - No, to już masz.
   Popatrzyłem wkoło, może któryś mi pomoże. Wojtek skulony siedział w lewym kubicy. Skelet - wiadomo - nieobecny. Pojarka usiłował właśnie nabić skarpetę w rolkę po papierze toaletowym. Znikąd pomocy.
   - No już, zapierdalasz po szmatę i jedziesz.A jak skończysz, wpadnij do nas. Za piętnaście minut.
   Zachciało mi się udawać bohatera. Teraz już się nie wywinę, pomyślałem. Będę musiał mu trzepnąć kapucyna. Byle nie kazał mi ssać. Miałem nadzieję, że nasyci się Arturem. Skoro i tak nie mogłem mu pomóc. Skoro i tak nic nie czuł.
   To było nawet śmieszne. Taki wielki, gruby chłop, a kutasik jak kiełbaska. Pół kiełbaski. .Nawet kciuk miał grubszy. I twardszy. Nie daj boże się roześmiać. Walił w łeb wielką pięścią i sikał na głowę.
   - No, chodź, Walterek na numerek.
   Ale miał humor. Musiał nieźle sponiewierać nowego.
   Artur leżał na łóżku. Pasami miał przypięte ręce, a nogi podwiązane do góry, do wyciągu. Cuchnął moczem. Z nosa ciekła mu krew. Patrzył na mnie wielkimi oczami. Jak byk w rzeźni.
   - Widzisz, jak się awanturował? Musiałem mu włożyć... przepraszam, przyłożyć - zarechotał wieprz. - No, masz, na co czekasz. Czekaj, delikatnie. Na stojąco. Pośliń. Jeszcze. Wolno, mamy czas. O, tak.
   Jak mi bóg świadkiem, kiedyś urwę mu ten wyrostek i rzucę świniom. Albo odgryzę i wypluję do kratki ściekowej.
   - Myślisz, że po co bóg dał ci przeciwstawny kciuk, hę?
   Przyspieszyłem. Zamknąłem oczy. Misiek sapał nade mną. Śmierdział, jak zjełczałe masło. Kiedy kilka gorących kropli spadło mi na czoło i powieki, puścił bąka.
   - Wiesz, Egon, jesteś najlepszy. Masz talent. W nagrodę zdradzę ci tajemnicę.
   Spierdalaj, pomyślałem. Mam gdzieś twoje nagrody. Wytarłem twarz w koc Artura. Misiek stanął w drzwiach, pokazując mi, bym wyszedł. Kiedy go mijałem, rzucił:
   - Jesteś lepszy nawet, niż ta twoja lala.
   A potem kopnął mnie w dupę, aż poleciałem głową w ścianę.
   - Ciało Chrystusa! Amen! - usłyszałem jeszcze krzyk Tourette'a. Nowa maksyma. - Ciało Chrystusa!
   Misiek ze śmiechem przekręcił klucz i powlókł się do dyżurki.
   Podniosłem się i zastukałem w drzwi Cichej Sali. Cisza.
   - Ty, nowy, żyjesz? - w głowie mi huczało. - Artur!
   Nic.
   - Ciało Chrystusa! Amen! Amen! - minął mnie Tourette.
   Dwa dni później nowy nie żył.
   Kiedyś go zabiję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz