Ginekolo Ga drżał. Patrzył na orGany Jej Wyniosłości Melancholii, oniemiały i zauroczony, onieśmielony wizją czekającej go przygody. Nie spodziewał się, że pod samym jego nosem i uchem, w komnatach pałacu Ich Rozkoszności, a dokładnie w samym ich sercu, w Melancholicznej Sypalni, kryje się instrument, którego nie posiadł, dźwięki i nuty, których nie wydobył, melodie niesłyszane jeszcze przez nikogo. Słowem - czekała go ekstaza. A jeśli dobrze się spisze, Jej Wyniosłość Melancholię również. A to mogło oznaczać tylko jedno - dobra emerytura i bezpłatne przejazdy po całej Sepii. Czyż mógł marzyć o czymś więcej?
Zatem drżał.
- Ty drżysz, Ga! Aż tak pragniesz moich orGanów?
- O tak, Pani. Wybacz, ale ich bliskość sprawia, że tracę panowanie nad moim doskonałym ciałem - Ginekolo należał do Doskonałych, a konkretnie pochodził z rodu Absolutnych. - Odczuwam bicie pulsu w uszach, migotanie koniuszka a co najbardziej niepokojące i wymagające natychmiastowego działania, zesztywnienie i nabrzmienie małego...
![]() |
foto: studioklatka bełchatów |
- Ga! Peszysz mnie!
Organista przełknął ślinę.
- ...palca u prawej ręki, co oznacza, że jeśli natychmiast go nie użyję, wydobywając najwyższy ton z Twego arcydzieła, Pani, grozi mi wylew.
Jej Wyniosłość Melancholia pogładziła dłonią orGany. Westchnęła.
- Wylew, och...! Więc musisz zagrać...
Ginekolo Ga zbliżył się do niej i położył dłoń na jej dłoni.
- Czujesz, Pani, jakie są doskonałe?! Cudowne, Pani!
Melancholia odchyliła głowę. Oddychała szybko. Prawą ręką, złączoną z dłonią orGanisty pieściła instrument. Lewą ręką szarpnęła kołnierzyk. Złote guziczki strzeliły w powietrze. Dekolt w sukni rozchylił się, ukazując falujące piersi. Maleńki tatuaż w kształcie ćwierćnuty machał do niego chorągiewką.
- Tak, Ga! O, tak! A czy...
- Czy czujesz to, co ja, Pani? Wiesz, co teraz będzie?
- Wiem, Ga, wiem - dyszała, mierzwiąc sobie fryzurę, wzbudzając burzę we włosach. Drobne błyskawice zaczęły przeskakiwać pomiędzy coraz bardziej sterczącymi pasmami. - Ale czy... mógłbyś...?
- Pytaj, Pani, śmiało. Prawdziwa sztuka wymaga odwagi.
Melancholia chwyciła go za włosy. Zaczął iskrzyć z całego ciała. Błękitna aura otoczyła ich z delikatnym buczeniem.
- Czy mógłbyś... użyć... większego palca?
- Kciuka?
Melancholię dławiła rozkosz.
- Obu? - szepnęła, targając go za ucho.
Ginekolo Ga promieniał.
- Pani...
- Skończ z tą głupią Panią. Mów mi Meli. Skoro już masz grać na moich orGanach. Mój Wirtuoz.
- Nie wiem, czy się ośmielę. A może zagramy na cztery ręce, Pa... Meli?
Napięcie buzowało już w całej komnacie. Nad kominkiem unosił się zegar, a pogrzebacz gonił szufelkę wokół stolika. Firany rozciągnęły się płasko po zdobionym sztukaterią suficie.
- Na cztery? O, szalony, o niczym innym nie marzę przez całe życie. Tak, Ga, tak. Grajmy. Mocno i głośno!
Długo po zachodzie Prawego Profilu z okien Melancholicznej Sypalni dobiegało najwyższe G, pełne wibrata i gwałtownych powtórzeń.
Tak długo, że skryty w swojej baszcie, zdążył nasycić się nim do bólu Wielki Korektor, uczepiony wyblakłego konia na biegunach. Wstydliwy szloch skrył w cuchnącej starością grzywie.
Ależ realistycznie! No i Korektor z koniem na biegunach... Melancholijnie.
OdpowiedzUsuń