czwartek, 26 września 2013

Johnny Biling

   Johnny Biling stanął u wlotu ulicy. Albo u wylotu, zależy z której strony patrzeć. Inaczej, niż z coltem, który zawadiacko sterczał z pochwy przy jego udzie. W przypadku colta zdecydowanie lepiej było być z właściwej strony.
   Dziwnie się czuł z pochwą. Nie miał nic do kobiet, tym bardziej do mężczyzn, ale pochwa? W dodatku przy udzie. Cholernie niewygodnie. Jak już skasuje za to zlecenie, zrobi sobie plastykę.
   U wylotu ulicy, albo u wlotu, zależy, czy patrzeć z jego strony, czy ze strony Tego Drugiego, stał Ten Drugi właśnie. Ten Drugi był szybki. Może najszybszy w całej Kalafonii. Listy gończe nie mogły go dogonić. Gnały jak oszalałe po Kalafonii, ba nawet zapędziły się do Winnicji, skąd z wielkim hukiem odesłała je ciotka Umierała, a i tak Ten Drugi był zawsze o krok przed nimi. W dodatku piekielnie szybko wyciągał swojego colta z pochwy. Był niesamowity. Nosił czarny, skórzany płaszcz podszyty strachem, czerwone szorty i biały podkoszulek na ramiączkach, jeszcze z przedszkola. Kobiety za nim szalały. Bały się, żeby tego nie zauważył, więc szalały za nim. Kiedy tylko się odwracał, stały jak dziewusie do komunii. Napalone na prezent i gównowiedzące. Do kobiet też nic nie miał. Za to miał do Johnny Bilinga. Że go ścigał. Że chciał mu wpakować kulę w brzuch. Niechby go zastrzelił, ale kulę w brzuch? A może od razu wózek inwalidzki?
   Johnny Biling zrobił dwanaście kroków do przodu. Stanął na klapie studzienki kanalizacyjnej. Spod nóg, wokół niego, biły strumienie gorącej pary, od której schodziła mu skóra z torby. Nucił spokojnie "Hallelujah". Na zmianę z "Killing me softly". Patrzył w dół ulicy.
   Ten Drugi zrobił kroków trzynaście. To była jego szczęśliwa liczba. Nic nie nucił. Muzyka go wkurwiała. Patrzył w górę ulicy.
   Nie wiadomo, kto był szybszy. Wszystko trwało ułamek chwili, jak wtedy gdy zostajesz sam jak palec na całym świecie. Gdy mówisz: to koniec. Kiedy przestajesz kochać a zaczynasz nienawidzić. Nie zdążyli mrugnąć okiem. Nie zdążyli przeżyć życia. Nie zdążyli umrzeć.
   Kula trafiła Tego Drugiego w brzuch. Gumowy koniec, zabezpieczający przed ślizganiem się po podłodze wydał głuchy bek, kiedy wbijał się przez pępek w kiszki Tego Drugiego. Flaki wypadły na bruk. Sine i cuchnące.
   - Coś ty żarł? - spytał Johnny.
   - Mortadelę - odparł resztką sił Ten Drugi. - Ale była nieświeża. Przepraszam.
   - No, to wszystko jasne. I co teraz zrobią twoje dzieci? A żona? A teściowa? A twój pies? Będzie ci mordę lizał?
   Ten Drugi splunął krwią.
   - Nie dobijaj mnie.
   - A udław się, dziadu - rzucił nonszalancko Johnny Biling i wyjął colta. Skierował lufę w okna kamienicy i strzelił. Nie trafił. Kula odbiła się od ściany, od rynny, od latarni, od bruku, od latarni, od skrzynki na listy i wpadła do ust Tego Drugiego. Nie był na to przygotowany. Odruchowo wziął głęboki oddech i po chwili zsiniał. Udławił się ołowiem.
   Johnny Biling ruszył w dół ulicy. Zatrzymał się przed saloonem. Pchnął bujane drzwiczki i stanął w zadymionym wnętrzu. Dziwki rzuciły mu się do stóp. Był najszybszy. I nie miał nic do kobiet.
   Usiadł przy stoliku karcianym. Poker. Twarz pokerowa. Zastrzelił graczy i zgarnął wygraną.
   Wtedy podeszła do niego kobieta.
   - Jak cię zwą?
   - Johnny Biling.
   - A nie Misiek?
   Skamieniał. Coś mu świtało. Mortem Post. Egon. Jasny kutas! Co jest grane?
   - Jeśli już, to Pan Misiek.
   Dama kier roześmiała się zdrowo.
   - Spokojnie, Johnny Biling. Mam dla ciebie robotę.

3 komentarze:

  1. Być wtedy w tym saloonie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Polot i styl. Niesie ten tekst jak szalony!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję, ale mam taka inspirację, że wstyd byłoby nie skorzystać.
      w.e.

      Usuń