Od dłuższego już czasu spotykali się w łgarni nieopodal mydlarni, za zwodzonym mostem. Na moście zwodzili, w mydlarni mydlili oczy, a w łgarni tulili się do siebie bez opamiętania. Gładzili włosy, dotykali dłoni, muskali rzęsy, chuchali w szyję. Nie mówili słowa, żeby nie skłamać. W milczeniu płynęły im łzy z oczu, może na skutek piany. Nie było dla nich miejsca w całym wszechświecie. Nie tylko w świecie. Spotkali się nie tu i nie teraz. Za późno. Albo za wcześnie.
Kat już czekał. Ostrzył topór. Pocierał go kartą kredytową na zmianę ze stałym łączem.
- Myślę, że to będzie niezłe widowisko. Powinnam się wzruszyć, nie sądzisz? - Jej Wyniosłość Melancholia była nieco znudzona przedłużającym się oczekiwaniem. Pstryknęła zżutą gumą w stronę szafotu. Jego Wysokość Sentyment obgryzał paznokcie. Nie lubił widoku posoki, nawet w dużych ilościach.
- Niech to będzie nauczką i przestrogą dla innych zdrajców. Nawet tych prywatnych. - Melancholia powiedziała przez tubę ze zwiniętej blachy. Oczywiście o tym, że zwinęła ją z placu budowy przytułku dla Potłuczonych, już dawno zapomniała. Ktoś w tłumie załkał. Zabrali go na przesłuchanie.
Kat odstawił topór. Otworzył drzwi klatki i wyciągnął zdrajców. Kobieta i mężczyzna.
- Czy czujecie się winni?
- Tak. Od zawsze - chlipnęli.
- Co jest waszym grzechem?
- Miłość.
- Zachciało wam się, co?!
- Zachciało.
- Teraz wam się odechce.
- Odechce.
Tłum zaszemrał, uszczęśliwiony. Zapowiadało się nieźle. Melancholia wzniosła tubę.
- W imieniu Sepii nakazuję złamać im serca.
Sentyment się odwrócił. Coś mu upadło.
Tłum skandował:
- Złamać! Złamać! Złamać!
Kat podszedł do zakochanych i wyciągnął rękę. Oddali mu serca bez słowa. Wzniósł ostentacyjnie, najpierw serce kobiety, potem mężczyzny i gruchnął nimi o kolano. Pękły z jękiem. Ze środka wypadły dwa suche kasztany.
- Jak dzieci, jak dzieci! - zaśmiała się Melancholia. Tłum zarechotał.
Kat oddał im złamane serca i czknął. Coś mu ten poranny salceson nie służył.
- Jak dzieci, jak dzieci! - zaśmiała się Melancholia. Tłum zarechotał.
Kat oddał im złamane serca i czknął. Coś mu ten poranny salceson nie służył.
Jego Wysokość Sentyment drżał. Melancholia nachyliła się do Korektora i szepnęła:
- Widzisz go? Jemu też się odechce.
Korektor nie odpowiedział. W tłumie dostrzegł Annę Marię. Nie wiedział dlaczego, ale nie mógł oderwać od niej wzroku.
To boli.................
OdpowiedzUsuńBoli...
UsuńA jednak brniesz? Mam to w wersji doc. Słać? To już 105 stron!
Usuń