czwartek, 19 września 2013

niespodzianka

   Czas wrócił do normy. Czyli na swoje miejsce. Budzę się normalnie, rano, za oknem niebo o kolorze miedzi. Bez śniedzi. Nawet wiem, gdzie jestem. Hotel pełen golasów. I dziwactw. Najważniejsze, że poczucie spójności wszystkiego wróciło. Ponownie obmacuję sobie żebra i twarz. Nic mnie nie boli. Jestem cały.
   Leżę na boku. Na stoliku obok łóżka widzę kartę. Zamówię coś, myślę. Kiedy biorę ją do ręki, okazuje się, że to dama kier w pozie tak otwartej, że mi się odechciewa. Na odwrocie wiersz zapisany ozdobnymi literami:

Tak podobne jak ręce dwie
Moja dusza do twojej lgnie.
Tak przytulnie i ciepło pasujemy do siebie

Jak skrzydło prawe i lewe.
Lecz odezwał się wicher donośnie i otchłań bezdenna
Zapadła między skrzydłami bezlitośnie!

   Dobra, jak na razie, mam poezji po dziurki w nosie. Rzygać mi się chce na samą myśl o rytmach, rymach, metaforach. Sięgam po kolejną kartę. To akurat podstawka pod piwo ze zdjęciem koślawego neonu:
HOTEL  IMAGINACJA
   Już mam ją odłożyć, gdy M odwraca się do góry noGami.
   - Dobre, co? - słyszę za plecami. Odwracam się powoli, pełen najgorszych przeczuć. Obok mnie leży ruda kurwa o rubensowskich kształtach, po pięćdziesiątce, jeśli chodzi o wiek, i po paru setkach, jeśli chodzi o oddech. Pali cygaro a popiół strzepuje do łóżka. - Wiesz, kim jestem?
   No chyba.
   - Niespodzianka - mówię.
   Rzuca końcówkę cygara wysokim łukiem prosto do kieliszka na stole. Głośne psss!
   - Bingo, synku.
   Trochę mi głupio. Kurwa mówi do mnie synku. Nakrywam się kocem.
   - Mój wstydzioszek, no, no, no! Ciuś, ciuś! A co to? Fasolka? Mamusia przytuli synusia!
   Usiłuję się odsunąć, ale wielka pierś, miękka i ciężka, oblepia mi twarz niczym mokry ręcznik. Nie mogę nabrać powietrza. Czuję, jak gruby i ciepły, niczym kawałek świeżej kaszanki, sutek zatyka mi nos. Próbuję krzyknąć, a wtedy ten cyc wpada mi do ust i wypełnia gardło. To koniec.
   Ratuje mnie pukanie do drzwi. Dama siada a ja mogę odetchnąć.
   - Wlazł, kotku!
   Dyszę, jak dzieciak, a ona, siedząc cały czas na mnie, rozkraczona i naga, parząc mnie w brzuch swoim gorącym, nabrzmiałym kwiatem, zwiędłym nieco, ale najwyraźniej żywym, podnosi ręce i mierzwi sobie płomienną czuprynę, odsłaniając zarośnięte gęsto, na rudo, pachy.
   - To ja. Kotek - dobiega od progu.
   Dama uśmiecha się z politowaniem, wskazując na drzwi.
   - No mówię, przecież. Wlazł, kotku!
   Do pokoju wchodzi listonosz. Rower stawia pod ścianą. I motorower.
   - List mam do pana Egona.
   Dama parska śmiechem. Pryska na mnie śliną. Czuć cygarem.
   - Egon! To ty jesteś Egon, synku. No, popatrz. Dawaj, kotku.
   Listonosz zrzuca koszulę, spodnie i ciut obwisłe majtki i gramoli się do łóżka. Siada za damą. Jego jądra czuję na kolanach. Kawał chłopa. Podsuwa mi długopis, sięgając zza damy.
   - Podpisze pan?
   I podstawia przedramię. Podpisuję.
   - To dla dzieci. Ucieszą się. Wszyscy tu pana bardzo cenią.
   A potem zaczynają kołysać się w przód i w tył. Wielkie piersi latają mi przed oczami, jak serca dzwonów. Kropelki ciepłego mleka pryskają prosto w oczy, na policzki i usta.
   - Patataj, patataj, pojedziemy w obcy kraj...
   Coś mi świta.
   - Mamusia? Tatuś?
   Śmieją się do mnie, jakże się śmieją. Szczerze i radośnie.
   
   


1 komentarz:

  1. Jest szczera radość w tym poście. Ja uwierzyłam.

    OdpowiedzUsuń