wtorek, 23 lipca 2013

ŁAWKA ZAKOHANYCH

   - Może siądziesz w cieniu?
   Ławka stoi w słońcu. Jest rano, ale słońce wisi wysoko i praży. Bolą mnie blizny na skroniach. Mam tam wygolone, przypalone placki skóry, powoli zachodzące strupem.
   - Za chwilę, dobrze? - odpowiada Barbie Turan. - Tak rzadko mam okazję nacieszyć się słońcem.
   Jest piękna. Kiedy się uśmiecha, ja też się uśmiecham. Nie sposób się powstrzymać. Usta niczym złożony liść, żywy i soczysty. Tyle razy gładziłem je opuszkiem. Nigdy.
   Lekko zadarty nos. Czubek nosa. Koniuszek. I smutne oczy. W promiennej twarzy smutne oczy. Nie wie o tym, ale kiedy się zamyśla, jej oczy przepełnia smutek. Nie mówię jej tego. Uwielbia być najszczęśliwszą kobietą na świecie. I będzie. A może jest? Tylko skąd ten smutek?
   - Nie siądziesz?
   Oczywiście, tylko że... Zaciskam zęby i przysiadam ostrożnie na wyślizganych deskach. Kiedy się podpieram, palcami natrafiam na żłobienia. Zerkam. "ŁAWKA ZAKOHANYCH". Syczę.
   - Coś cię boli?
   - Nie, nic takiego.
   Boli, oj boli! Kiedy Post zafundował mi elektrowstrząsy, tak mnie ścięło, że filiżanka ukryta między pośladkami trzasnęła na kilka kawałków. Gdyby nie Monsieur Tourette i Pojarka, który szukał mi w gaciach fajek, pociąłbym sobie tyłek również w poprzek. Skończyło się na kilku dziurach w pośladkach i zakrwawionym prześcieradle, które na drugi dzień podmienił ze swoim Wojtek, bo by mi jeszcze Misiek spuścił manto. Szkoda filiżanki.
   - Wiesz, Walter, ojciec powiedział, że niedługo wyjdę. Rozmawiał z doktorem Postem. Podobno ma dla mnie jakieś nowe leki, po których na pewno będę mogła iść do domu.
   Udaję, że jest mi smutno. Że wierzę. A przecież wiem, jak się skończy. Ojca Barbie nie będzie przez kilka najbliższych miesięcy, Post zainkasuje kupę szmalu na swoje badania, a Barbie Turan wykona kilka pięknych naszyjników z nowych pastylek.
   Gdzieś z góry dobiega delikatne gruchanie. Na lampie siedzi ptak.
   - Kiedy byłam mała, lubiłam przebywać z mężczyznami. Później, kiedy podrosałam, też. Najlepiej czuję się w towarzystwie mężczyzn. Nie wiesz, co to oznacza?
   Gołąb. Przekrzywia łebek i grucha.
   - Może dlatego, że z wami zawsze można się pośmiać i powygłupiać.
   Tasuje obrazki. Święte i święci. To dzięki nim jest zdrowa. Tak uważa. Niekiedy myślę, że ma rację. Jest mądra, jak królowa. Jak matka.
   - Może - mówię i zerkam na jej dłonie. Ma piękne dłonie, o smukłych palcach, delikatnych opuszkach i zadbanych paznokciach. Ale nie teraz. Nie teraz, po powrocie z domu. Kiedy wraca z przepustki, po kilku dniach pobytu u ojca, paznokcie ma obgryzione do krwi. Ale jakby w ogóle tego nie dostrzegała. Nie ukrywa dłoni, nie żżyma się, kiedy nie może rozdzielić sklejonych obrazków. Boję się spytać.
   Czuję lekkie drapanie w ławkę. To gołąb. Siedzi obok mnie i drapie pazurkami starą farbę. Tuż obok wyciętej daty "lipiec1954-maj2009". ? Barbie mruży oczy i z lekkim uśmiechem, jak śniąca kotka, wystawia twarz do słońca.
   Gołąb unosi skrzydło i na łąwkę spływa koperta. Chwytam ją i wącham. Pachnie słodkawo i niepokojąco. Czyżby to był gołębi zapach? Kiedy z lekkim trzaskiem odklejam kopertę, gołąb zrywa się i odlatuje. Na twarz Barbie sfruwa lekko puszyste piórko. W ostatniej chwili ujmuję je w palce i wącham. To nie ten zapach.
   Wyjmuję z koperty kartkę paieru. Serce bije mi mocno. Ogarnia mnie niepokój. Zerkam na Barbie. Śni.
   Na kartce, pachnącej słodko, widnieje rząd wersów. To wiersz. Zanim go zaczynam czytać, coś każe mi przyłożyć ucho do kartki. Słyszę nagle, jakby w głębi siebie, w głowie, muzykę. Znam ją. To jest melodia dzwonka, który rozlegał się u drzwi w domu mojej babci. I słodki zapach.

"Budzić się co dnia o świcie
Radość czując w każdym mięśniu,
Patrzeć przez kajuty okno
Na zielonej fali grzbiet,

Albo na pokładzie w deszczu
Skryć się w miękkich fałdach futra,
Wsłuchać się w rytm maszynowni
I nie myśleć. Nic a nic.

Lecz w przeczuciu powitania
Tego, co się stał mą gwiazdą,
Młodnieć bardziej z każdą chwilą
W słonym bryzgu morskich fal."*



   - Co tam czytasz, Egon?
   Chowam kartkę za siebie, ale za późno. Misiek stoi nade mną i wyciąga do mnie tłustą łapę.
  - Nic takiego, panie Misiek.
   Barbie drży. Przykłada dłoń do czoła, bo Misiek stoi pod słońce.
   - My nic nie robimy - mówi przestraszona.
   - To się jeszcze okaże. Kartka, Egon. Dawaj to.
   Zrezygnowany podaję mu list. Patrzy. Patrzy. Patrzy.
   - Co to, kurwa, ma być? Jakieś gówno!
   Zgniata ją i bierze zamach, by cisnąć tą kulką we mnie. Ale w momencie, gdy unosi rękę, jego oko rozpala nagły błysk. Zbliża papier do ucha. Po twarzy rozlewa mu się błogi uśmiech. Wciąga powietrze, wtula krościaty nos w list i odwraca się do nas plecami.
   - A siedźcie tu sobie, gołąbki. Tylko grzecznie.
   Patrzę na jego zwaliste pośladki i potężne uda. Stąpa, jakby miał z pięćdziesiąt kilo mniej.
   Barbie trzyma mnie za dłoń. Paznokcie powoli jej się goją.

*wiersz Anny Achmatowej w przekładzie Katarzyny Chmiel


2 komentarze:

  1. -Tak rzadko mam okazję nacieszyć się słońcem. Posiedzę tu jeszcze chwilę. Już trzeba iść? Nie, nie zorientują się... Słońce jest takie... pociągające! I liście. Teatr liści na chodniku. Jak się skoncentrujesz, to zobaczysz, że to nie są zwykłe cienie. Że tańczy tam tłum postaci... Zobacz, jak się przekomarzają, dyskutują, targują, rozprawiają, kłócą, kochają. Drgający tłum. Pulsujący jak jedna melodia, którą słyszałam dziś rano... Doleciała do mnie przez poranne słońce. To takie pulsowanie życia, wiesz? Ja to też czuję, kiedy zamykam oczy i patrzę na tę czerwoną otchłań w środku. Patrzysz tak sobie czasem? To jest frajda! Całkiem co innego niż w szpitalu. Plan dnia. Tabletki. Spacer. Kremowe lamperie. Lampy. Jarzeniowe. Szary sufit. Pajęczyny. Kremowy kitel. Szara pościel. Terapia. A ja tak lubię tutaj siedzieć! Machać nogami i gapić się na mrówki. Wtedy tyle pięknych myśli przelatuje mi przez głowę, że chciałabym śpiewać, tańczyć, mówić wiersze. Ale trochę się boję. Lepiej się za bardzo nie rzucać w oczy... To już wolę cicho siedzieć i tak się gapić. Tata mówi, że niedługo wyjdę. I mówi, że będę zdrowa. Że nie będę już mieć takich głupich i niebezpiecznych pomysłów, jak wcześniej... Wiesz co? Jak on tak mówi, to się boję... Nie rozumiem i się boję. Bo ja już jestem zdrowa, prawda? - patrzy z taką nadzieją, że Walter nie mówi nic. Nie rozwieje jej wątpliwości. Nie teraz. Zresztą sam nie jest pewien. A może ma rację?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Patrzę tak sobie czasem. Istotnie, pulsowanie życia...

      Usuń