piątek, 18 października 2013

posrebrzone usta

   Smród był nie do zniesienia. Tona spalonego papieru, tysiące nadpalonych książek, sczerniałe krzesła i meble, wszystko zalane wodą, mokre i polepione ze sobą. Zapach starej wędzarni pomieszany z gryzącym fetorem spalonego plastiku. Przykro było patrzeć na dorobek życia tonący w brunatnej wodzie. I nie chodziło tylko o pieniądze. Antykwariusz kochał książki. Kochał je jako cudowne przedmioty, przenoszące do innych światów. Zawsze tak opowiadał dzieciakom: książki to wrota do innych światów. Wchodzisz między półki, sięgasz książkę i wraz z uchyleniem okładki, uchylasz drzwi do jakiegoś miejsca, czasu, przestrzeni, istniejących nie tu i nie teraz.
   - Ale najpierw powąchaj - zwykł mawiać, śmiejąc się do gości. A oni śmiali się z niego, dziwaka i staruszka, nieszkodliwego fantasty. I wąchali. I rzeczywiście, wszystko stawało się inne, a  kiedy otwierali książki, odczuwali niepokój.
   - To dobry objaw. Jesteś blisko - mówił wtedy antykwariusz i odbierał monetę za książkę.
   A teraz to wszystko zamieniło się w zgliszcza. Nie miał siły myśleć, co dalej. Nic, chyba nic.
   Chlapnął butem zanurzonym w wodzie. Miał mokre skarpetki, bo buty były stare i dziurawe od spodu. Zamknął oczy. Czuł, jak stopy oklejają mu ciężkie, zimne płaty, jak spływają w jego stronę jego skarby, ukochane książki, w postaci rozpuszczonych częściowo kartek, okładek czy napuchniętych zszywek.
   Nie ma co tak siedzieć. Trzeba iść po pompę. Wybrać wodę i wziąć się za sprzątanie. Westchnął i ruszył nogą. Przykleiło się do niej coś ciężkiego. Spojrzał. A to co? Takiej książki nie miał u siebie. Znał z widzenia wszystkie swoje tomiszcza. A to nie było stąd.
   Sięgnął ręką do wody. Uniósł mokry brulion. To nie książka, to zeszyt, niby zwłoki martwego ptaka lecący przez palce. Na miękkiej okładce piękna dziewczyna o posrebrzanym uśmiechu. Dobra farba, nie zeszła w tej kipieli.
   - Mam cię, bratku - powiedział do siebie antykwariusz, mając na myśli zwęglone zwłoki, znalezione w rogu antykwariatu. Prawdopodobnie bezdomnego, który zaprószył ogień a potem w nim spłonął. Delikatnie uchylił okładkę. Na zbrązowiałej karcie atrament rozlewał się w niewyraźny napis. Z trudem odczytał wyraz:
Wiersze
   A pod nim dwa słowa, jak imię i nazwisko autora. Co to było? Waldek? Nie. Władek? Nie. Wacek? Też nie. Antykwariusz sięgnął z kieszeni lupę. Tak, to Walter, na pewno. A dalej? Egon? Tak. Walter Egon!
   Nic mu to nie mówiło. Nie znał nikogo o takim nazwisku. Zresztą, które to było nazwisko? Walter? Egon? Spróbował otworzyć kolejną stronę, ale rozeszła mu się w palcach. Nie da rady. Musi iść do domu i każdą ze stron wysuszyć osobno. Zanim się skleją na zawsze, zanim atrament zblaknie i rozpłynie się w błękitną mgłę. Rozejrzał się po antykwariacie. Co z tym wszystkim? Popatrzył na zeszyt. Jego antykwaryczny nos mówił mu, że to może być najważniejsza książka jego życia.
   Zebrał się z trudem, schował zeszyt w plastikową torbę na zakupy. Uśmiechnął się na myśl o gnijącej podłodze. Dorobek całego życia. Trzasnął drzwiami i wyszedł. Słońce wyjrzało zza chmur. To była ciepła jesień.

   ***
   Żona zrobiła mu gorącej herbaty z malin. Lubili późnym wieczorem siąść i poczytać wiersze. Ale jeszcze nigdy nie czytali TAKICH wierszy. Anonim, w dodatku rękopis pochodzący z rąk tragicznego człowieka. Co za dramat! Pierwsze strony wyschły. Ona miała nieco lepszy wzrok, więc delikatnie poprawiła długopisem rozpuszczone niebieskie linie. Teraz, oparta o ramię męża, wsłuchiwała się w bicie jego starego serca. Nieco szybsze, niż zwykle, jak zawsze, kiedy siadał do jakiejś nowej starej książki.

muszla
rośnie we mnie perła
rozsadza ściany

opowiada że kiedyś
wyłowi ją śniady nurek
o czarnych oczach
i rozdętym sercu

na razie leżymy na dnie rowu
przykrywa nas ocean


   - I co? - spytał. 
   Pogładziła go po dłoni. Pocałowała w obwisły, suchy policzek.
   - Czytajmy dalej, kochany.

sen
nocą
zakradam się do twojego snu
złodziej ust
siewca łez

wbiegam w las
głęboko
by zgubić się i nigdy nie wrócić

rano
jestem tylko korą
mchem wrzosem paprocią
pod opuszkami pierwszego oddechu

   Na odwrocie kartki był jeszcze jeden wiersz. Resztę odłożyli na jutrzejszy wieczór. Kartki musiały wyschnąć.

pi
nie mamy dwudziestu lat ty może trochę mniej
kochankowie satelitarni po drucie i przez drzwi
za nami bagaże zdarzeń nieskończoność pi
ośmielamy się marzyć wierzymy w sny

po dwu stronach ulicy rozpalone lampy
co nie gasną ze świtem uwięzione we mgle
trąbią na nas i krzyczą obcinają cień
księżyc i słońce tropią noc i dzień

w bramach chowamy serca lepione co rano ze słów
po oczach widzimy że złuda że bańka mydlana że pył
gdyby się mogło udać udałoby się już
jak długo na takie szczęście starczy sił?

   W nocy, kiedy jak zwykle nie mogąc spać, antykwariusz wpatrywał się w małą lampkę zawieszoną na krawędzi obrazu "Jelenie na rykowisku" sprzed stu pięćdziesięciu lat, poczuł, że drgnęło pod nimi łóżko. Zachichotał i położył pod pierzyną dłoń na kanciastym biodrze żony. Zegar uderzył dwa razy.

3 komentarze:

  1. Jak to???? Antykwariat spłonął, dorobek całego życia, a tu taki spokój??????????? Zero dramatyzmu! Jestem wstrząśnięta. Oczywiście, że rozumiem. Świetne...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. Dla mnie też zdumiewający spokój, ale dopiero teraz, kiedy o nim wspomniałaś. Może zbyt nieadekwatny, ale myślę, że jest możliwe do odkrycia owo uczucie zbawczego oddziaływania katharsis, ulga po katastrofie, kiedy runęło wszystko i nie ma już nic do stracenia. Tym bardziej, że wszelkie "spichrze" i materia wiążą nas i niewolą, a życie przeszłością okrada z wyobraźni. Oczywiście - wspomnienia to zupełnie inna sprawa i wartość. Podobnie jak poezja , mówi niekiedy o straszliwych przeżyciach, wstrząs i porusza (czyt. ocala), co nie oznacza, że autor tudzież czytelnik musi być jej bohaterem i namacalnym podmiotem. Dziękuję.

      Usuń
    2. Jeszcze coś. To trochę tak jak z mgławicami i gwiazdami. Kotłują się w sobie z mocą nieogarnioną, pędzą przez wszechświat a my widzimy ład i spokój i cudowne, nocne niebo....

      Usuń