czwartek, 17 października 2013

noc

   Tańczyli od dobrych czterech godzin. I od dwóch złych. Minęła północ, karoca z dyni odjechała, pantofelek ze szkła pełen piwa, w którym nurzały się niedopałki cygar, stał na drewnianych schodach. Orkiestra typu jazzband kołysała się na niepewnych nogach, sącząc w zadymioną przestrzeń baru oszczędne solówki - to kontrabasu, to trąbki, to perkusji. Tylko gitara łkała nieprzerwanie, na jedną nutę, na jeden ton, na jeden. Barman siedział za barem, opierając głowę na ręce, z której zwisała wilgotna zakrwawiona szmata. Z koła po sufitem ściekały stalaktyty roztopionego łoju ze świec. Płomyki bujały się jeszcze leniwie, to w lewo, to w prawo, zupełnie jak dwie pary na środku baru.
   Do północy odbijali jeszcze trzy razy. Raz tańczyli nawet Johnny z Korektorem i Anna Maria z Damą kier. To wtedy wypalił rewolwer. A dokładnie wówczas, gdy gitarzysta zrobił efektowną pauzę. Zamarli na ułamek chwili, ale to wystarczyło. Odrobina bezruchu. Lufa rzygnęła ogniem, a broń targnięta siłą bezwładności runęła w stronę ściany.
   Nie było wiadomo, kto dostał. A tym bardziej - za co. Ale kropki krwi na deskach podłogi mówiły same za siebie. Ktoś broczył.
   Po północy przeszli na blues. Tango "Za Bary" wybrzmiało aż po trzask odpadającego obcasa, gdy Wielki Korektor zahaczył o stopę Anny Marii podczas efektownego corte. Właśnie chylił głowę, by ucałować drobną dłoń, gdy uświadomił sobie straszliwą prawdę. Cmentarz! Melancholia! Spotkanie!
   - A to pech - rzucił, pochylony nad ręką Anny Marii.
   - Nie, całkiem fajnie - odparła, dotykając wierzchem dłoni jego ust.
foto: Łukasz Gliszczyński
argoth.pl
   Ale jego już nie było. Zniknął. Tylko drzwiczki do saloonu bujały się to w tę, to w tę. Aktualnie w tę.
   Anna Maria wzruszyła ramionami. Była przyzwyczajona, że mężczyźni ją porzucali. Z racji garba. Jednak trochę było jej żal. Uroniła łzę.
   Johnny Biling trzymał opadającą z sił Damę kier. Tyle godzin upojnego tanga z setką wytwornych figur i tupań zrobiło swoje. Leciała przez ręce.
   - No, o co tam chciałaś spytać?
   Dama kier z trudem uniosła na niego oczy.
   - Kogo... szukasz...?
   - Egon. Walter Egon. Mówi ci to coś?
   Milczała. Oparła głowę na jego ramieniu i milczała. Może spała.
   - Ej, ty! Nie śpij! Nie śpij, mówię!
   Nie reagowała. Już nawet nie przemieszczali się w tańcu, tylko bujali na boki. Potrząsnął nią. Nic, tylko głowa Damy kier opadła do tyłu. W sufit wpatrywały się zmatowiałe oczy. Puścił ją. Powoli osunęła się na podłogę. Kiedy ręką uderzyła w krawędź kontrabasu, Johnny Biling zrozumiał.
   Kula z rewolweru wyszła jej bokiem.
   Biling splunął i chwycił kapelusz, wiszący na rzemieniu na plecach. Popatrzył na Annę Marię. Siedziała przy stoliku z głową opartą czołem o przedramię. Spała. Czekała na poranną kawę i pierwszy dyliżans. Nie było sensu jej budzić. Barmana też. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Zamknął oczy. Podniósł rewolwer, wepchnął do pochwy i wyszedł. Za barem odlał się, opryskując zielony rower. Potem wsiadł na niego i popedałował naprzeciw przygodzie.

3 komentarze:

  1. Szklany pantofelek i zielony rower, a pomiędzy - cały świat. Szkoda Damy Kier. Ale jeszcze trzy damy mogą się tam gdzieś plątać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Damy się plączą, życia łączą, a Dama Kier użyźnia skwer...

      Usuń