wtorek, 12 marca 2013

popiół

   Popiół nie padał w Sepii od bardzo dawna. Może z tysiąc lat. Może dwa. Teraz z nieba o odcieniu miedzi powoli, dostojnie jak kępki kaczego puchu, spływały ku pustym ulicom wielkie płaty rdzawego popiołu. Osiadał na bruku i kamienicach, gromadził się w suchych rynsztokach, oblepiał liście drzew i pompy wspomnień. Fontanna Magnezji zamieniała się powoli w ociężały kopiec. W ulicy Negatywu cienie i odbicia w szybach wystawowych zmieniły kolor z białego na piaskowy, a po ulicy Pozytywu wiatr toczył skłębione westchnienia, widoczne dzięki powłoce z popiołu. Patrząc w głąb ulicy można było odnieść wrażenie, że to spóźnieni kochankowie przemykają chyłkiem pod murami, że zawstydzona modelka umyka z pracowni rozochoconego fotografa, że szczęśliwy nabywca trafionego losu na Loterii Marzeń niesie w zaciśniętej pięści bezcenny kupon - a to tylko ślad po nich, wspomnienie przyobleczone w kształt utkany z tłustawej, rudej mazi.
   Zwiastował zmiany. Wielkie Wydarzenia. Ostatnim razem, którego Anna Maria nie była jeszcze świadkiem, nastąpił wielki wyciek wspomnień. Większość mieszkańców Sepii utraciła swoje wspomnienia. Aby pocieszyć mieszkańców i pokazać im, że łączą się z nimi w tych trudnych chwilach, Jego Wysokość Sentyment oraz Jej Wyniosłość Melancholia, w towarzystwie Wielkiego Korektora odbyli długą przejażdżkę po Sepii, od Alei Obiektywów począwszy, przez Targ Opowiastek i Park Sennej Ułudy aż do Ciemnej Rzeki, za którą jest już tylko... brrr, strach pomyśleć.
   Anna Maria obiecała sobie, że nie będzie się więcej bać. Od czasu, kiedy Wagina wrócił zza Ciemnej Rzeki bez listu minął miesiąc i Anna Maria zdążyła się już przyzwyczaić do myśli, że coś się wkrótce wydarzy. Coś ważnego.
   Z jajek Luny wykluły się dwugłowe gołębie. Ale to nie to. Anna Maria je wymyśliła i się stały. Były jedynie spełnieniem jednego z jej marzeń, zatem w nieodległej, ale całkowicie niespodziewanej przyszłości mogła oczekiwać jakiejś przykrości. To była cena spełniania się marzeń w Sepii. Z każdym zrealizowanym marzeniem spełniał się jakiś koszmar. Niekoniecznie od razu, często bez żadnej okazji, ale niezawodnie.
   Teraz zatem, kiedy słońca, Lewy i Prawy Profil, zachodziły już za widnokręgiem, utworzonym z koron wiecznych baobabów, odetchnęła spokojnie i pochyliła się nad kartką papieru. Umoczyła stalówkę w kałamarzu pełnym łez kruków z Zamglonej Dzielnicy i zaczęła pisać:

stado*

foto: Łukasz Gliszczyński argoth.pl
na śniadanie czytasz mi z ręki

siedzę w kuchni na drugim końcu miasta
nadgryzioną bułką zaznaczam świt
w doniczkach pelargonie w czerwonym słońcu
czekają na deszcz

na śniadanie czytasz mi z ręki
dżem spływa po palcach po klawiaturze wiersza
pod językiem chowasz garść słów
popijasz mlekiem
i wraca tętno wczorajszego snu

właściwie mam wszystko
wazon i wodę w wazonie
komplet srebrnych łyżeczek do kruchej szarlotki
garść ryżu
kota
pierwszy siwy włos

moja miłość dłuższa o adamowe żebro

stado oswojonych gołębi
kołuje nad drugą kawą 


   Następnego dnia rano Wagina pomknie za Ciemną Rzekę. Dobranoc, najdroższy!


* wiersz Anny Karasińskiej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz