W tym czasie, pomiędzy wrześniem a grudniem, widywano
Waltera gdzieniegdzie, czasami, ulotnie, niepewnie. Niby był, ale czy to było
tutaj? Czy to było wczoraj? Jedno jest pewne. Antykwariusz potwierdza, że pewnego
dnia mężczyzna o aparycji szaleńca, budzący jednakże bardziej współczucie,
zaciekawienie, a nawet sympatię niźli strach, przejrzawszy pośpiesznie, acz
dokładnie, stos ksiąg - niczym pies buszujący w krzakach, pewien, że jest gdzieś tam
cuchnąca na kilometr kość - poprosił o odłożenie dla siebie dwóch tytułów, a trzech
tomów: „Dzieł zebranych” Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej oraz pewnego słownika. Miał zgłosić się po
nie wkrótce, nie wiedział dokładnie, kiedy, jednak na tyle szybko, by
antykwariusz nie poniósł straty, ani nie miał poczucia popełnienia błędu. Co
ciekawe, niczym wspomniany pies – wwąchiwał się pomiędzy żółte stronice tomów
poezji, jakby odnalazł z dawna wyglądany trop. Nie kształt liter, brzmienie
słów, nie soczystość metafor, ale zapach zaklęty w dziele wyraźnie przekonał
klienta – twierdził antykwariusz, opisując dziwnego człowieka.
Do transakcji
nie doszło – tydzień później ktoś włamał się do antykwariatu, jakiś żebrak
prawdopodobnie i zaprószył ogień. Zginął wśród gorejących, niechcianych dzieł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz