niedziela, 17 marca 2013

antykwariat

   W tym czasie, pomiędzy wrześniem a grudniem, widywano Waltera gdzieniegdzie, czasami, ulotnie, niepewnie. Niby był, ale czy to było tutaj? Czy to było wczoraj? Jedno jest pewne. Antykwariusz potwierdza, że pewnego dnia mężczyzna o aparycji szaleńca, budzący jednakże bardziej współczucie, zaciekawienie, a nawet sympatię niźli strach, przejrzawszy pośpiesznie, acz dokładnie, stos ksiąg - niczym pies buszujący w krzakach, pewien, że jest gdzieś tam cuchnąca na kilometr kość - poprosił o odłożenie dla siebie dwóch tytułów, a trzech tomów: „Dzieł zebranych” Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej  oraz pewnego słownika. Miał zgłosić się po nie wkrótce, nie wiedział dokładnie, kiedy, jednak na tyle szybko, by antykwariusz nie poniósł straty, ani nie miał poczucia popełnienia błędu. Co ciekawe, niczym wspomniany pies – wwąchiwał się pomiędzy żółte stronice tomów poezji, jakby odnalazł z dawna wyglądany trop. Nie kształt liter, brzmienie słów, nie soczystość metafor, ale zapach zaklęty w dziele wyraźnie przekonał klienta – twierdził antykwariusz, opisując dziwnego człowieka.
   Do transakcji nie doszło – tydzień później ktoś włamał się do antykwariatu, jakiś żebrak prawdopodobnie i zaprószył ogień. Zginął wśród gorejących, niechcianych dzieł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz