sobota, 2 marca 2013

dramatis personae

   Otwieram oczy, kiedy biją w gary. Monsieur Tourette stoi nade mną i pluje mi na koc.
   - Tfu! W dupę jebany! - szczeka i przeciera dłonią usta. Trzy razy od lewej do prawej wewnętrzną stroną i raz od prawej do lewej, wierzchem. Znowu pluje. - Jebać jebanego!
   Dobra. Wszystko w porządku. Jestem u siebie.
   Z korytarza dobiega krzyk sanitariusza. To chyba ten stary ze złotym zębem. Mras. Dobry człowiek, tylko dużo pije. Wtedy, kogo się da, zapina w pasy i nie reaguje na otoczenie. Osuwa się podobno w głąb siebie. Szuka córki czy coś. Od trzydziestu lat. Utonęła w szambie, jak pili na jej komunii. Jeździła nowym rowerkiem i za domem zarwały się deski na pokrywie wielkiego zbiornika. A Mrasowa mówiła, żeby naprawił. Jak wyszli wreszcie zrobić zdjęcie, to tylko nogi wystawały z brei. Wyglądała jak lilia, z rozłożoną na gównie sukienką. Opowiadał mi tę historię kilkanaście razy. Nikomu więcej, pytałem. Ale, bo to ci prawdę powiedzą, świry ostatnie.
   - Jebany! - pluje Tourette. - Jebać go!
   I biegnie z kubkiem w ręce do naszej małej stołówki.
   - Wyłazić na śniadanie! Śniadanieeee! - drze się Mras, ale jakoś tak bez jaj. Nie zależy mu.
   W sali jest nas czterech. Ja, monsieur Tourette, Skelet i Pojarka. Dobrana z nas paczka. Tourette klepie w koło jedno i to samo. Ostatnio uwziął się na "jebanego". Tak już ze trzy tygodnie. Będzie. Zmieni mu się, jak się wreszcie Misiek wkurzy. Już on mu da lekcję na swoim dyżurze.
   Skelet nie mówi wcale. To od czasu, jak miał czarne oczy. Przedtem mówił, i to pięknie. Recytował i śpiewał. Zanim mnie dorwali, wypytywali go w izolatce. Gasili mu papierosy na paznokciach. A potem ordynator sprawił mu czarne oczy. Teraz Skelet tylko siedzi i ślini się przez otwarte usta. Ale nie jest źle. Najgorzej porąbany jest Pojarka. Jak się uweźmie, to nie odpuści. Muszę mu załatwić jakiegoś peta. Więc zbieram je, jak tylko jest okazja, i noszę po kieszeniach, chociaż sam nie palę. Kiedyś mu nie dałem, to mi w nocy naszczał na głowę. Teraz zawsze mu daję i jesteśmy kumplami. Chroni mnie, w razie czego.
   Siadam. Ręce mi się trzęsą. W głowie huczy. Czas na leki. Ale najpierw śniadanie. Człapię do sracza się odlać i przemyć twarz. Woda jest słodka jak miód. Wgapiam się w jedną z płytek na ścianie. Jak dobrze się przyjrzeć, to kawałek gęby się zobaczy. Bo luster tu nie ma. Zasypiam. Budzę się, gdy zgięta bezwiednie noga wali kolanem o ścianę. Ból cuci mnie i udaje mi się nie upaść. Idę na stołówkę.
   - Co jest? - pytam, stając za Wojtkiem spod czwórki. I wtedy przypomina mi się, że w łóżku czytałem list. Musi gdzieś tam być. Ruszam po niego, ale Mras mnie zatrzymuje:
   - Ty, poeta, zapierdalaj do kolejki, ale już.
   Wracam.
   - Owsianka, jak zwykle - odpowiada cicho Wojtek. Ma czerwone oczy, jakby mu ktoś naświetlił spawaniem i jeszcze wsypał piasku. Znowu nie śpi. Jeszcze parę dni i ordynator zafunduje i jemu makijaż. Czarne oczy. Ruchem głowy wskazuje na Phila Pedo, siedzącego przy stoliku. Sypie okruszki do słoika, w którym trzyma dwie muchy. Zbrodnia i Kara. Wciska drobiny przez maleńki otwór, który zakrywa kawałkiem gazy. Wojtek się go boi.
   - On jest chory - szepcze do mnie i powoli zmierza do ich stolika.
   Siadamy salami. Skelet wisi nad pustą miską. Znowu będę musiał go nakarmić w sali. Pojarka rąbie już drugą miskę. Pewnie Skeleta. Monsieur Tourette zjada łyżkę, wstaje, obchodzi krzesło, siada.
   - Jebać! - mówi i znowu wstaje. Tym razem obchodzi krzesło w drugą stronę, Siada, zjada łyżkę owsianki i od nowa.
   Zerkam na puste krzesło przy stoliku 7D. Mam nadzieję, że już wkrótce się zapełni. To przeze mnie. Wiem o tym, choć Barbie Turan tak bardzo chciała mi pomóc.
   - Dzień dobry, dziateczki!
   W wejściu staje ordynator. Doktor Mortem Post. Ciekawe, co jej zrobił?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz