czwartek, 2 kwietnia 2015

wiatr w żagle

   Idę przez Zamgloną Dzielnicę. Mgła jest tak gęsta, że opuszki kciuka i palca wskazującego nie mogą się odnaleźć. Nie mogą się zetknąć. Ślizgają się po sobie bez czucia. Chłód wyciska mi z oczu łzy, które w tej gęstej, lepkiej mgle nie chcą spływać po policzkach, tylko gromadzą się, jak zaspy.
Za plecami słyszę odgłosy, które kojarzę z jednym: sapanie Miśka, obrabianego moimi ustami i dłońmi. Jest tutaj. Od czasu do czasu brzęknie blaszany błotnik roweru albo odezwie się dzwonek. Chrzęszczą też na żwirze opony roweru. Na zmianę z sapaniem Klepacza.
   Barbie Turan. Tutaj nazywa się Anna Maria. Zniknęła mi z oczu ponownie. Ani się obejrzałem. Powiedziała tylko, musi coś zrobić z garbem, żebym się nie przejmował i że złapię wiatr w żagle. Tyle, że nie mam żagli. A wiatr nie hula po Zamglonej Dzielnicy.
   Uderzam nosem w coś twardego. To Tablica. Na Tablicy wyczuwam dłońmi warstwy wilgotnego papieru. Odruchowo zrywam kawałek i chowam do kieszeni. W tej mgle i tak nic nie widać, dlatego można tu wieszać, co się chce. Tuż obok zgrzyta żwir. Czuję zapach Miśka. Jak się spoci, czuć go amoniakiem. A jego lodzik cuchnął jak zjełczałe masło. Nie mógł się domyć, nie sięgał rękami przez brzuszysko.
   Stoimy tak obok siebie, w tej mgle, jak przyjaciele. Ramię w ramię. Ciekawe, czy on mnie wyczuwa. Ciekawe, czy ja też mu śmierdzę? Ciekawe, czy ja też śmierdzę? Po chwili rower przetacza mi się przez stopę i Klepacz odchodzi. Idę w przeciwną stronę. Wolę go nie spotkać.

   ***
   Snuję się przerażony. Ani wiatru, ani żagli. Wszystko robi się szare. Mijają mnie jakieś wyjące postaci. Niektóre - wydaje mi się - znam. Jest zimno i mokro. Zmierzcha. Nad głową niebo zamienia się w ziemię. Jakby ktoś układał nad nami bruk. Staję i patrzę w górę, czując narastający niepokój.
   - Obstawiasz? Ile? Na który? - karzeł przebrany za karła wyciąga do mnie rękę z ręcznie malowanym biletem. Gapię się na niego niepewnie.
   - Nie grałeś nigdy? Na który kafel spadnie gołąb? Kto wygra, musi dowiedzieć się prawdy!
   Odruchowo wyjmuję z kieszeni kilka zżutych kulek. Miałem spore wzięcie i dużo szczęścia. Poza tym, po prostu się przykładałem. Teraz stawiam je w zamian za bilet. Karzeł pluje w dłoń i podaje mi świstek.
   - Który? - pyta i ruchem głowy wskazuje niebo. Jest już całe zasnute kaflami. Dodaje:
   - Kafle Samobójców. Ładne, nie?
   Kiwam głową, bo są ładne i palcem pokazuję pęknięty kafel, nieco w lewo od wielkiej wieży.
   - Oszalałeś? Tam już dwa razy spadał gołąb. Aż kafel popękał! Nie masz szans.
   Zaprzeczam ruchem głowy.
   -  No dobra. Żeby potem nie było, że nie uprzedzałem.
   Zapisuje coś w karłowatym notesiku i odchodzi.
   Odwracam się a razem ze mną odwraca się wielka wieża. I już wiem. To słynna Baszta do Góry Nogami. Do góry nogami. Ciepło mi się robi w podbrzuszu.
   Kiedy pada na mnie światło z jednego z jej okien, wyjmuję papier, zerwany z Tablicy. To jakieś ogłoszenie. Chcę je przeczytać, ale w tym momencie zrywa się Wiatr w Żagle i unosi mokry strzęp w dal. W Bardzo Daleką Dal. W Dal Najdalszą.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz