piątek, 15 lutego 2013

moje życie z Barbie Turan

To nieprawda, że żyje się tylko raz. Każdy żyje niezliczoną ilość razy. Ale nie raz po razie. Wszystko toczy się w tym samym czasie. To trochę tak, jakby jednocześnie wyświetlać na ekranie wszystkie dostępne filmy. Patrząc z wygodnego, wyściełanego bordowym aksamitem fotela, nie jest się w stanie odróżnić nakładających się na siebie klatek. Ale co innego, gdy uda się wedrzeć do kabiny projekcyjnej, porwać kawałki kliszy, najlepiej z kilku rolek. O, tak. To zupełnie co innego. Tyle, że większość z nas po prostu wgapia się w ekran, nie wiedząc, że filmy są ponakładane, a w kabinie operator właśnie obściskuje pulchną sprzątaczkę, pociągając co rusz ze szklanki łyk jagodowego wina. I zupełnie nie interesuje go, co jest grane.

- Skąd się tu wziąłem? A co, myśleliście, że nie wrócę? I co mam wam, niby, powiedzieć? Prawdę, mówicie. Którą prawdę? Aha, prawda jest jedna… No, popatrzcie. A może, w istocie, chcecie po prostu wyciągnąć ode mnie, gdzie ukryłem jej dziennik. Jak to, czyj? Głupa ze mnie robicie! W dupę mnie pocałujcie, gnoje w bielutkich kitlach! Spieprzaj z tą strzykawą! Weź te łapska! O, ja pierniczę! Ale szpryca! Ale żyłę wydęło! O, kułde! Dobła, już dobła… Załaz… Pytaj, kundlu… Jak? Tak, nazywam się
Walter Egon.
Tego dnia zadali mi jeszcze całe mnóstwo innych pytań. Na pewno. Nie pamiętam, co prawda, ani jednego, ale na bank powiedziałem im wszystko, co wiedziałem. Nie przypalali mi nawet paznokci, jak Skeletowi. Musiałem nieźle śpiewać, bo podobno po dwóch godzinach spałem już słodko na pryczy w cichej sali. W pasach, dławiąc się śliną, charkocząc i rzężąc zapadałem w ożywczy, głęboki jak otchłań sen.
* * *
- To koniec. Teraz wiesz już wszystko – spokojnie dodał Walter Egon i wyszedł. Drzwi zamknęły się za nim powoli. Zamek szczęknął, jakby na potwierdzenie, że to wszystko prawda. Czas płynął nieubłaganie. Słowa rozmywały się, kroki cichły w hotelowym korytarzu a gołębie zerwały się z parapetu. Tykał zegar, choć stukot wahadełka zanikał w dochodzącej zza okna wrzawie bawiącego się tłumu. Anna Maria spojrzała na błyszczącą okładkę brulionu. Zerkała z niej piękna dziewczyna, z kokieteryjnym uśmiechem na posrebrzonych ustach. Nie widziała jeszcze takiego.
- „Walter Egon, wiersze” – przeczytała szeptem.
Uchyliła okładkę. Ku jej zziębniętym stopom sfrunęła niewielka karteczka. Podniosła ją i zbliżyła do świecy. Bilet do teatru, dla dwojga. Data: 21 grudnia 2011 roku. Premiera.
- Więc to prawda - westchnęła. Na białą kartkę spadła mała kropla. Za oknem strzeliły pierwsze race. Rozdzwoniły się dzwony. Zaczynał się właśnie nowy, 1927 rok.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz