piątek, 22 lutego 2013

1926


   Anna Maria wiedziała, że ten rok będzie inny. Coś wreszcie się wydarzy! Ach, jak to było czuć w powietrzu! Już od wiosny. Czuła zbliżającą się niespodziankę, niczym łamanie w kościach, zwiastujące rychłą zmianę pogody; jak gwałtowne kichnięcie, raz za razem, i jeszcze, po którym robi się słabiej, mroczniej i wreszcie ląduje się pod pierzyną, z kompresem na czole i bobrzym sadłem na piersiach.
foto: Łukasz Gliszczyński argoth.pl
  I owszem, mogła spodziewać się przypływu pieniędzy, bo wreszcie struchlałe nogi powinna wyciągnąć ciotka z Winnicji, co prawda, równie bogata, jak skąpa, ale pełna wyjątkowej sympatii dla Anny Marii właśnie. Sympatii, z powodu której czystą i niekłamaną nienawiścią pałali do jednej, i do drugiej, wujowie i kuzynowie zza rzeki. Spadek po ciotce, nawet jeśli były to jedynie jego okruch, pozwoliłby Annie Marii zafundować sobie nowe życie. I zabieg. Najważniejsze - zabieg. A potem - zniknąć. Wiadomo - wujowie.    Były też oznaki bardziej namacalne.
    Po pierwsze - gołębie. Luna i Vagina. Luna po raz pierwszy siedziała na jajkach, a samiec zajął się noszeniem wiadomości. I któregoś ciepłego wieczora, było to podczas przesilenia wiosennego, Vagina zjawił się z głośnym uderzeniem pazurów o miedziany parapet. Zatrzepotał skrzydłami i gruchnął z fioletowej, zakurzonej piersi aksamitnym basem. Anna Maria podskoczyła w bujanym fotelu z rogów koziorożców. Zdrzemnęła się, dziergając ciepłe skarpety dla ciotki z Winnicji i teraz przestrach sperlił jej czoło drobnym potem. Kropelki zalśniły w zachodzącym za hotel "Imaginacja" słońcu.
    - Wszelki duch pana Boga chwali. Vagina! Tak się o ciebie martwiłam! Już otwieram.
    Podeszła do okna, utykając lekko, bo i garb dawał się jej ostatnio we znaki, i podwinięta w fotelu, dla wygody, noga tętniła od biegających z góry na dół mrówek. Uchyliła skrzydła nieco szerzej. Gołąb wskoczył do mieszkania i cupnął pomiędzy doniczką z krzaczkiem róży a drewnianym, malowanym na złoto kotem. Otarł łebek o pozłacany pysk i zagulgotał. Anna Maria sypnęła mu garść okruchów biszkopta, naprędce zgarnięte z talerzyka w ornamenty hyndu. Siadła w fotelu i patrzyła, jak je. Ptak dziobał okruchy, okrągłymi niby ziarna kawioru oczkami wpatrując się w dobrodziejkę. Anna Maria już, już zamykała senne oczy, kołysana stukaniem dzioba o parapet, ale nagle Vagina rozłożył skrzydła i oczom kobiety ukazała się opaska, w której umieszczony był jej list. Był, bo tym razem, po trzech latach, po raz pierwszy opaska była pusta.

    Zatem - to był pierwszy znak. List dotarł do celu. 
    Po drugie.
    Popiół. Miesiąc później spadł popiół.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz