sobota, 28 marca 2015

żucie kuleczek

   Siedziałem po turecku. Deski pod pupą pełne były drzazg. Koszulę na piersiach miałem przemoczoną. To serce. Sączyło się z niego. Płakałem. Łzy odrywały się z moich policzków i unosiły, niczym motyle, w powietrze. Pachnącą prochem łuską ryłem w akacjowym drewnie szafotu wiersz:

Kainem będę z kolejnym porankiem
żaden Abel nie wejdzie mi w drogę
żaden brat ani na podobieństwo
porem i cebulą zapchamy gęby
a przez ołtarz popłynie dziewicza krew

co mi po mięsie twoich ud
co mi po soli naszych łez
niech się stanie pustka
i to będzie dobre


   - Co to znaczy: "żaden brat ani na podobieństwo"? - Wielki Korektor wodził palcem po literach, wyżłobionych w drewnie. Popatrzyłem na niego z westchnieniem zadziwienia. Ci wszyscy politycy, urzędnicy, monarchowie. Wszyscy możni tego świata, wyuczeni zbyt dobrze, za bogaci, pełni i silni. Patrzą i nie pojmują. Słyszą i nie rozumieją. Mają i nie doceniają. Otworzyłem usta, by wyłożyć Korektorowi znaczenie metafory, ale ten w tym momencie machnął ręką, płosząc siedzące obok gołębie (z których jeden, jak mu się zdawało, miał dwie głowy!) i zmienił temat.
   - Mam pomysł! - zerwał się, chwycił blaszaną tubę leżącą obok, służącą normalnie do nagłaśniania jęków skazańców i krzyknął w stronę tłumu:
   - Jej Wyniosłość Melancholia w swojej nieskończonej dobroci i pełnym empatii wyuzdaniu ogłasza zawody w żuciu kulki. Zwycięzcą zostanie para, której jako pierwszej uda się wprowadzić kuleczkę, czyli... - zachichotał, kryjąc za dłonią usta - ...łechtaczkę partnerki w stan permanentnego uniesienia. Oceny dokonamy my, czyli Wielki Korektor oraz... no, my! Nasza Sprawiedliwość. Ciach! Zaczynamy!
   Wielki Korektor klasnął w dłonie a tłum zgromadzony pod szafotem ożywił się, jak tabun mrówek. Zebrani zaczęli pospiesznie dobierać się w pary i rzucać na ziemię, stawać w przedziwnych pozycjach to znowu przysiadać na krawędzi szafotu. Akacja pachniała słodko.
   Wielki Korektor spojrzał na mnie. Wydrapywałem kolejny wiersz.
   - Co za uparciuch! - powiedział Korektor. Wiersz był długi, w dodatku do góry nogami, więc czuł się najzupełniej zwolniony z czytania. Klepnął mnie po ramieniu, gwizdnął w łuskę i zeskoczył z szafotu.
   Złapałem ręką za serce. Oprócz wysięku, dopominało się o troskę bólem i łopotaniem.
od jednego „kocham” runęła lawina
zerwała paciorki i korale z jarzębiny
te trąciły czas i czas za dziwiony przestał
biec wtedy zgęstniało powietrze aniołom

zwiędły skrzydła i spadły na podwórze
za to diaboły wyszły zza węgła z gębami
na kłódkę i rogami do przyprawienia kto chciał
dostawał bo każdy ma to czego pożąda po południu

na trzepaku wisieli wisielcy w wisielczym
humorze nawet nie było nudno całe miasto
przyszło popatrzeć na sine krawaty w obcych
językach na serca złamane na kolanie

pod wieczór w rezonans wpadły mosty
a wieże kościołów rzuciły się na siebie
wojsko przekuło miecze na lemiesze i
zaorało wszechświat pod uprawy lubczyku

gwiazdozbiory kiedy już wzeszły wisiały nad
głową nisko tykając cebulek i koniuszków uszu
nad ranem neon w dyskotece zaświecił po raz
ostatni i zgasł

i tak na ziemi dobiegła końca era tańca


Kuleczki wokół szafotu furkotały przyjemnie. Na tyle głośno, by nie słychać było nadjeżdżającego zielonego roweru.

1 komentarz: