niedziela, 24 marca 2013

wywiad

Fragmenty wywiadu, jakiego udzielił dr Mortem Post w programie telewizyjnym „Białe Plamy”.

(…)
Bp:  Świat wolny od chorób psychicznych? Czy tak należy rozumieć pańskie przesłanie?
MP:  Nie do końca. Powiedziałem „nie będzie chorych psychicznie”, a nie, że nie będzie chorób psychicznych.
Bp:  Rzeczywiście. W takim razie?
MP:  Przy dzisiejszym poziomie rozwoju chemii farmaceutycznej, nanoneurochirurgii oraz dzięki osiągnięciom w zakresie manipulacji genowej możliwe jest okiełznanie każdego szaleństwa. Rzecz nie w tym, czy można, tylko czy chcemy. Okazuje się bowiem, że blisko połowa pacjentów żyje w rodzinach, których albo nie stać na leczenie, albo nie chcą tego uczynić z różnych względów.
Bp:  Na przykład?
MP:  Na przykład solidny zasiłek opiekuńczy, pozwalający utrzymać się całej rodzinie. Należałoby taki zasiłek przyznawać, no, może w nieco mniejszej wysokości, dopiero po wykonaniu korekcji osobowości. To motywowałoby rodziny, opiekunów do kierowania chorych na leczenie. Niektórzy znowu trzymają się jakiejś chorej idei wolności. Zupełnie, jakby powstrzymanie destrukcji sfery duchowej, umysłowej, emocjonalnej oraz fizycznej nie było aktem wyzwolenia z samonapędzającego się rydwanu psychicznej zagłady u osób, dotkniętych choćby nerwicą czy depresją, nie mówiąc o paranojach, schizofrenii, katatonii, autyzmie. Dzisiejszy świat jest środowiskiem wyjątkowo sprzyjającym rozwojowi tych anomalii, z racji skażenia środowiska, żywności, z racji zaciskającej się na szyi społeczeństwa pętli strachu przed globalną katastrofą. Strach jest zaraźliwy, dlatego należy izolować, w sensie zarówno fizycznym, jak i mentalnym, osoby najbardziej zalęknione, lub też w wyniku lęku już chore.
Bp:  Izolować?
MP:  Tak. Mam tu na myśli ośrodki takie, jak moje kliniki, czy izolację farmakologiczną, dostępną w wielu przypadkach, albo też korekcję nanoneurochirurgiczną, która jednak ze względu na koszty jest dedykowana tylko najbogatszym.
Bp:  A głosy, które mówią o łamaniu praw człowieka? A etyka i człowieczeństwo? A nowoczesne podejście choćby do kwestii schizofrenii, która nierzadko postrzegana jest jako inny sposób odbierania świata, niekoniecznie gorszy, a na pewno bogatszy w doznania i emocje?
MP:  Kępiński, co? Stara szkoła. Niech pani to powie matkom ofiar. Dzieciakom chorych rodziców. Sąsiadom, nie śpiącym po nocach w obawie przed zalaniem, pożarem albo łomotaniem do drzwi. Ja proponuję darować sobie zbędne skrupuły. Mam też odwagę brać na siebie odpowiedzialność za wyniki leczenia. Fundacja, której przewodzę wspiera tych, wobec których zdarza nam się popełnić błąd natury diagnostycznej lub inny błąd medyczny. Uprzedzę pani pytanie – takich błędów zdarza się sporo. Sporo w moim odczuciu i złości mnie to, bo mogłoby być ich mniej, gdybyśmy mogli interweniować wcześniej albo głębiej. Albo gdyby rodziny w pełni chciały współpracować.
Bp:  Ile?
MP:  Proszę?
Bp:  Jak wiele jest tych błędów?
     (chwila milczenia, śmiech MP)
MP:  Pięć procent.
Bp:  To dużo?
MP:  Za dużo.
Bp:  Walter Egon?
     (chwila milczenia)
MP:  Nie rozumiem.
Bp:  Walter Egon. Pacjent pańskiego oddziału. Czy to jego miał pan na myśli, wspominając o ofiarach?
MP:  Dane osobowe moich klientów objęte są ścisłą ochroną. Ujawnianie ich jest przestępstwem.
Bp:  Zatem inaczej. Czy zdarzyło się popełnić błąd, wskutek którego zdiagnozowany jako prześladowca stał się ofiarą?
MP:  Proszę pani. Moje kliniki cieszą się uznaniem w kraju i za granicą. Rok w rok otrzymujemy dofinansowanie ze środków Światowego Funduszu „Free Minds” oraz poparcie służb rządowych ze względu na wkład w walkę z przestępstwami o podłożu psychopatologicznym. Jedyne, czego możemy sobie życzyć, to święty spokój, by móc swobodnie rozwijać dziedziny naszego działania i nieść pomoc chorym i ich rodzinom. Sztab najlepszych prawników czuwa, by wszystko odbywało się w majestacie prawa. Nie czas na sięganie do kwestii, które z racji kontrowersji szkodzą wizerunkowi współczesnej psychiatrii, a rozstrzygnięcia oczekują na sali sądowej. Możemy wrócić do tego tematu za jakieś pół roku. Zgoda?
     (…)

poniedziałek, 18 marca 2013

szur, stuk, szur

   Monsieur Tourette chrapie delikatnie na swojej pryczy. Blask księżyca rozlewa się po jego bladej twarzy. Usta ma otwarte szeroko. Znowu rano będzie go bolało gardło. Jego łóżko styka się nogami z łóżkiem Skeleta. Ten, jak zwykle leży na boku, z otwartymi oczami. Od czasu, kiedy doktor Mortem Post go "wyzwolił", nie wiadomo, czy śpi, czy tylko leży i się gapi. Jemu z kolei trzeba zakraplać oczy, bo mu wysychają. Za to śliny mu nie brakuje. Kiedy tak leży na boku, z ręką zwiniętą w pięść podłożoną pod skroń, z ust na poduszkę zwiesza się lepka nitka.
   Pojarka śpi na wprost mnie. Mam nadzieję, że śpi. Jest pełnia, a jemu zdarza się przy pełni dostawać niezłego odpału. Kiedyś zaczął śpiewać i tańczyć, aż przyleciał Misiek i go zabrał do cichej sali. Ale dziś śpi. Głęboko. Kopię go w stopę przez pręty. Nic. Dałem mu swojego procha. Łyknął, aż miło.
   Leżę i czekam na sygnał od Barbie. Wróciła dziś rano do sali. Nawet w niezłym stanie. Przy obiedzie uśmiechnęła się do mnie. Ale palce miała całe zakrwawione. Więc mogę jej nie usłyszeć. Mamy swój tajemny język. Jej sala jest przez ścianę z moją, jej łóżko stoi wezgłowiem na wprost mojego. Komunikujemy się za pomocą drapania w ścianę. Ale do tego potrzebne są paznokcie, a Barbie właśnie je obgryzła do krwi. Jak zawsze wtedy, gdy odwiedzi ją ojciec. Dlatego leżę cicho, bo chrobot może być ledwie słyszalny. Szept.
   Księżyc sączy światło w usta Tourette'a. A może jest odwrotnie. Może to monsieur Tourette wydziela przez otwarte usta srebrzysty blask. Jego cień na ścianie przypomina wierzchołek wulkanu.
   Jest. Szur, szur, szur. Odpowiadam. Szur, szur. Ledwie ją słyszę, biedactwo. Musi ją okropnie boleć. Nie mamy żadnych noży, sztućców ani nawet ołówka. Niebezpieczne. więc muszą nam wystarczyć palce i paznokcie. Dlatego pilnuję Barbie, żeby ich nie obgryzała. Ale nie mogę tego robić, gdy zabiera ją ojciec.
   Szur, stuk, szur. Dobra, jutro. Stuk, stuk. Gdzie? Stuk, szur, stuk, szur. Tam, gdzie ostatnio. Aleja Pomyj. Szur, przerwa, szur, przerwa, szur, stuk. Dobranoc, kochana. Dobranoc.
   Niech ci się przyśnią wszystkie święte świata, obecne i przyszłe, z twoich obrazków i z twoich przekleństw.
   - Zostaw pojarkę - rzuca z głośnym sapnięciem Pojarka i pierdząc głośno, przewraca się na drugi bok.

niedziela, 17 marca 2013

antykwariat

   W tym czasie, pomiędzy wrześniem a grudniem, widywano Waltera gdzieniegdzie, czasami, ulotnie, niepewnie. Niby był, ale czy to było tutaj? Czy to było wczoraj? Jedno jest pewne. Antykwariusz potwierdza, że pewnego dnia mężczyzna o aparycji szaleńca, budzący jednakże bardziej współczucie, zaciekawienie, a nawet sympatię niźli strach, przejrzawszy pośpiesznie, acz dokładnie, stos ksiąg - niczym pies buszujący w krzakach, pewien, że jest gdzieś tam cuchnąca na kilometr kość - poprosił o odłożenie dla siebie dwóch tytułów, a trzech tomów: „Dzieł zebranych” Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej  oraz pewnego słownika. Miał zgłosić się po nie wkrótce, nie wiedział dokładnie, kiedy, jednak na tyle szybko, by antykwariusz nie poniósł straty, ani nie miał poczucia popełnienia błędu. Co ciekawe, niczym wspomniany pies – wwąchiwał się pomiędzy żółte stronice tomów poezji, jakby odnalazł z dawna wyglądany trop. Nie kształt liter, brzmienie słów, nie soczystość metafor, ale zapach zaklęty w dziele wyraźnie przekonał klienta – twierdził antykwariusz, opisując dziwnego człowieka.
   Do transakcji nie doszło – tydzień później ktoś włamał się do antykwariatu, jakiś żebrak prawdopodobnie i zaprószył ogień. Zginął wśród gorejących, niechcianych dzieł.

wtorek, 12 marca 2013

popiół

   Popiół nie padał w Sepii od bardzo dawna. Może z tysiąc lat. Może dwa. Teraz z nieba o odcieniu miedzi powoli, dostojnie jak kępki kaczego puchu, spływały ku pustym ulicom wielkie płaty rdzawego popiołu. Osiadał na bruku i kamienicach, gromadził się w suchych rynsztokach, oblepiał liście drzew i pompy wspomnień. Fontanna Magnezji zamieniała się powoli w ociężały kopiec. W ulicy Negatywu cienie i odbicia w szybach wystawowych zmieniły kolor z białego na piaskowy, a po ulicy Pozytywu wiatr toczył skłębione westchnienia, widoczne dzięki powłoce z popiołu. Patrząc w głąb ulicy można było odnieść wrażenie, że to spóźnieni kochankowie przemykają chyłkiem pod murami, że zawstydzona modelka umyka z pracowni rozochoconego fotografa, że szczęśliwy nabywca trafionego losu na Loterii Marzeń niesie w zaciśniętej pięści bezcenny kupon - a to tylko ślad po nich, wspomnienie przyobleczone w kształt utkany z tłustawej, rudej mazi.
   Zwiastował zmiany. Wielkie Wydarzenia. Ostatnim razem, którego Anna Maria nie była jeszcze świadkiem, nastąpił wielki wyciek wspomnień. Większość mieszkańców Sepii utraciła swoje wspomnienia. Aby pocieszyć mieszkańców i pokazać im, że łączą się z nimi w tych trudnych chwilach, Jego Wysokość Sentyment oraz Jej Wyniosłość Melancholia, w towarzystwie Wielkiego Korektora odbyli długą przejażdżkę po Sepii, od Alei Obiektywów począwszy, przez Targ Opowiastek i Park Sennej Ułudy aż do Ciemnej Rzeki, za którą jest już tylko... brrr, strach pomyśleć.
   Anna Maria obiecała sobie, że nie będzie się więcej bać. Od czasu, kiedy Wagina wrócił zza Ciemnej Rzeki bez listu minął miesiąc i Anna Maria zdążyła się już przyzwyczaić do myśli, że coś się wkrótce wydarzy. Coś ważnego.
   Z jajek Luny wykluły się dwugłowe gołębie. Ale to nie to. Anna Maria je wymyśliła i się stały. Były jedynie spełnieniem jednego z jej marzeń, zatem w nieodległej, ale całkowicie niespodziewanej przyszłości mogła oczekiwać jakiejś przykrości. To była cena spełniania się marzeń w Sepii. Z każdym zrealizowanym marzeniem spełniał się jakiś koszmar. Niekoniecznie od razu, często bez żadnej okazji, ale niezawodnie.
   Teraz zatem, kiedy słońca, Lewy i Prawy Profil, zachodziły już za widnokręgiem, utworzonym z koron wiecznych baobabów, odetchnęła spokojnie i pochyliła się nad kartką papieru. Umoczyła stalówkę w kałamarzu pełnym łez kruków z Zamglonej Dzielnicy i zaczęła pisać:

stado*

foto: Łukasz Gliszczyński argoth.pl
na śniadanie czytasz mi z ręki

siedzę w kuchni na drugim końcu miasta
nadgryzioną bułką zaznaczam świt
w doniczkach pelargonie w czerwonym słońcu
czekają na deszcz

na śniadanie czytasz mi z ręki
dżem spływa po palcach po klawiaturze wiersza
pod językiem chowasz garść słów
popijasz mlekiem
i wraca tętno wczorajszego snu

właściwie mam wszystko
wazon i wodę w wazonie
komplet srebrnych łyżeczek do kruchej szarlotki
garść ryżu
kota
pierwszy siwy włos

moja miłość dłuższa o adamowe żebro

stado oswojonych gołębi
kołuje nad drugą kawą 


   Następnego dnia rano Wagina pomknie za Ciemną Rzekę. Dobranoc, najdroższy!


* wiersz Anny Karasińskiej

sobota, 2 marca 2013

dramatis personae

   Otwieram oczy, kiedy biją w gary. Monsieur Tourette stoi nade mną i pluje mi na koc.
   - Tfu! W dupę jebany! - szczeka i przeciera dłonią usta. Trzy razy od lewej do prawej wewnętrzną stroną i raz od prawej do lewej, wierzchem. Znowu pluje. - Jebać jebanego!
   Dobra. Wszystko w porządku. Jestem u siebie.
   Z korytarza dobiega krzyk sanitariusza. To chyba ten stary ze złotym zębem. Mras. Dobry człowiek, tylko dużo pije. Wtedy, kogo się da, zapina w pasy i nie reaguje na otoczenie. Osuwa się podobno w głąb siebie. Szuka córki czy coś. Od trzydziestu lat. Utonęła w szambie, jak pili na jej komunii. Jeździła nowym rowerkiem i za domem zarwały się deski na pokrywie wielkiego zbiornika. A Mrasowa mówiła, żeby naprawił. Jak wyszli wreszcie zrobić zdjęcie, to tylko nogi wystawały z brei. Wyglądała jak lilia, z rozłożoną na gównie sukienką. Opowiadał mi tę historię kilkanaście razy. Nikomu więcej, pytałem. Ale, bo to ci prawdę powiedzą, świry ostatnie.
   - Jebany! - pluje Tourette. - Jebać go!
   I biegnie z kubkiem w ręce do naszej małej stołówki.
   - Wyłazić na śniadanie! Śniadanieeee! - drze się Mras, ale jakoś tak bez jaj. Nie zależy mu.
   W sali jest nas czterech. Ja, monsieur Tourette, Skelet i Pojarka. Dobrana z nas paczka. Tourette klepie w koło jedno i to samo. Ostatnio uwziął się na "jebanego". Tak już ze trzy tygodnie. Będzie. Zmieni mu się, jak się wreszcie Misiek wkurzy. Już on mu da lekcję na swoim dyżurze.
   Skelet nie mówi wcale. To od czasu, jak miał czarne oczy. Przedtem mówił, i to pięknie. Recytował i śpiewał. Zanim mnie dorwali, wypytywali go w izolatce. Gasili mu papierosy na paznokciach. A potem ordynator sprawił mu czarne oczy. Teraz Skelet tylko siedzi i ślini się przez otwarte usta. Ale nie jest źle. Najgorzej porąbany jest Pojarka. Jak się uweźmie, to nie odpuści. Muszę mu załatwić jakiegoś peta. Więc zbieram je, jak tylko jest okazja, i noszę po kieszeniach, chociaż sam nie palę. Kiedyś mu nie dałem, to mi w nocy naszczał na głowę. Teraz zawsze mu daję i jesteśmy kumplami. Chroni mnie, w razie czego.
   Siadam. Ręce mi się trzęsą. W głowie huczy. Czas na leki. Ale najpierw śniadanie. Człapię do sracza się odlać i przemyć twarz. Woda jest słodka jak miód. Wgapiam się w jedną z płytek na ścianie. Jak dobrze się przyjrzeć, to kawałek gęby się zobaczy. Bo luster tu nie ma. Zasypiam. Budzę się, gdy zgięta bezwiednie noga wali kolanem o ścianę. Ból cuci mnie i udaje mi się nie upaść. Idę na stołówkę.
   - Co jest? - pytam, stając za Wojtkiem spod czwórki. I wtedy przypomina mi się, że w łóżku czytałem list. Musi gdzieś tam być. Ruszam po niego, ale Mras mnie zatrzymuje:
   - Ty, poeta, zapierdalaj do kolejki, ale już.
   Wracam.
   - Owsianka, jak zwykle - odpowiada cicho Wojtek. Ma czerwone oczy, jakby mu ktoś naświetlił spawaniem i jeszcze wsypał piasku. Znowu nie śpi. Jeszcze parę dni i ordynator zafunduje i jemu makijaż. Czarne oczy. Ruchem głowy wskazuje na Phila Pedo, siedzącego przy stoliku. Sypie okruszki do słoika, w którym trzyma dwie muchy. Zbrodnia i Kara. Wciska drobiny przez maleńki otwór, który zakrywa kawałkiem gazy. Wojtek się go boi.
   - On jest chory - szepcze do mnie i powoli zmierza do ich stolika.
   Siadamy salami. Skelet wisi nad pustą miską. Znowu będę musiał go nakarmić w sali. Pojarka rąbie już drugą miskę. Pewnie Skeleta. Monsieur Tourette zjada łyżkę, wstaje, obchodzi krzesło, siada.
   - Jebać! - mówi i znowu wstaje. Tym razem obchodzi krzesło w drugą stronę, Siada, zjada łyżkę owsianki i od nowa.
   Zerkam na puste krzesło przy stoliku 7D. Mam nadzieję, że już wkrótce się zapełni. To przeze mnie. Wiem o tym, choć Barbie Turan tak bardzo chciała mi pomóc.
   - Dzień dobry, dziateczki!
   W wejściu staje ordynator. Doktor Mortem Post. Ciekawe, co jej zrobił?

piątek, 1 marca 2013

śniadanie z Anną Marią



śniadanie z Anną Marią
                 gołębie pocztowe - to naprawdę dobry tytuł na tomik
                                                                                                                      Walter Egon

na śniadanie czytam twoje wiersze
i karmię gołębie pocztowe
bułką z dżemem kawą z mlekiem

z powodu kilku niedospanych świtów
i zadyszanych nocy piszesz

tak lekko jakby zrywać
stokrotki o tym że wolisz
długą śmierć niż krótką miłość
bo nie skończy się wieczornym łamaniem chleba
o tym że jesteś doskonalsza ode mnie
o jedno żebro kota bluszcz na balkonie
i pokój z widokiem na sen właściwie

masz wszystko mieszkanie samochód
stado dzieci kilka stad
gołębi to wielkie szczęście
móc patrzeć jak krążą wolne
ponad kominami